- Adam Chrząstowski. Foto: archiwum prywatne.
Już następnego dnia wiele europejskich mediów podjęło temat, jak to napisano, „chorego mięsa z Polski”. Służby weterynaryjne całej Europy rozpoczęły kontrole wołowiny. Odkrywano nawet „szokujące ilości” mięsa, czyli 35 kg zaimportowane do jednego z krajów nadbałtyckich. Dziwne, bo w wielu doniesieniach brakowało informacji, co jest nie tak z produktem. Wystarczyła wieść, że pochodzi znad Wisły. Nasi południowi sąsiedzi, którzy od dawna zagięli parol na polską żywność, chwycili wiatr w żagle i sprawdzali wszystko. Zgodność z deklarowaną recepturą, wartości odżywcze, zawartość substancji szkodliwych itp. Polskie służby nie pozostały im dłużne i pod lupę poszły piwo, sery, warzywa, słodycze. Jednym zdaniem − serial wojenny w pełnej krasie.
Pogadałem o tym z producentami i przetwórcami mięsa, którzy zwrócili mi uwagę na kilka spraw. Pokazane w reportażu zwierzęta nie miały na czole napisane, co jest powodem ich niedyspozycji. Tymczasem bardzo często stają się „leżakami”, czyli nie mogą chodzić o własnych siłach, na skutek zwykłych wypadków lub komplikacji po porodzie. Nierzadko po ocieleniu stawy biodrowe nie wracają na swoje miejsce, co powoduje, że zwierzę nie może chodzić. Rolnik, mając perspektywę kosztującego ponad 2 tysiące złotych uboju z utylizacją, próbuje sprzedać je do ubojni. Sprzedana krowa nie może chodzić, musi być więc w inny sposób wyjęta z naczepy. Oczywiście wyciąganie zwierząt za pomocą wyciągarki – za rogi, nogę czy maskę – jest karygodne. Na pewno można było znaleźć inny, bardziej humanitarny sposób. To samo dotyczy warunków transportu. Abstrahując jednak od tych zaniedbań, mięso wołowe po urazie ortopedycznym nie jest w żaden sposób zakażone czy zarażone. Z powodu podwyższonego pH nie kupiłbym go na sezonowane steki, ale myślę, że po zbadaniu i wykluczeniu innych czynników takich jak np. obecność antybiotyków nadaje się do dalszej sprzedaży. Poza tym, nocny proceder uboju to rzecz normalna, bo w nocy i nad ranem zwierzęta są spokojniejsze. Jeśli zaś chodzi o mięso ze zmianami nowotworowymi – to zdarza się u każdego ssaka. W przypadku rzeźni selekcję pod tym kątem przeprowadza się w trakcie rozbioru, i to też, bezwzględnie, powinien ocenić lekarz.
Cieszę się, że przedstawiona sytuacja ujawniła luki w systemie ochrony weterynaryjnej, bo może ktoś je w końcu uszczelni. W wielu dziedzinach brakuje w naszym kraju fachowców – kucharze, lekarze, pielęgniarki, budowlańcy, a w tym przypadku weterynarze powyjeżdżali za granicę za chlebem i trzeba ich jakoś zastąpić lub zmienić system kontroli. Nie można przeprowadzać uboju bez nadzoru weterynaryjnego. Mięso niezbadane nie powinno trafiać do obrotu. Porażające jest to, że chory system doprowadza do patologii, jaką jest obrót już padłymi zwierzętami. Najbardziej cieszy mnie, że w reportażu zwrócono uwagę na dobrostan zwierząt. Ważne jest bowiem nie tylko to, w jakich warunkach zwierzę jest hodowane, ale także jak jest transportowane i jak przebiega ubój.
Widzę w tym wszystkim jeszcze walkę o kasę. Polska wołowina, u nas wciąż niedoceniana, stała się w ostatnich latach świetnym produktem eksportowym. Znam hodowle, z których mięso w 100% wyjeżdża za granicę. Być może komuś polska krówka nadepnęła na odcisk? Ciekawe, czy napiętnowany proceder to rzecz powszechna czy marginalna. W innych krajach UE również odkryto podobne praktyki.
Jest jeszcze pogoń za sensacją. Łatwo jest nakręcić materiał o cierpieniu zwierząt. Widok cierpiącej krówki, świnki czy pozbawionego większości piór, miotającego się indyka chwyta za serce. Od zawsze byłem zwolennikiem walki z hipokryzją i ujawniania takich rzeczy. Jednak jak pokazać i – co ważniejsze – zainteresować widzów innymi problemami? Choćby kwestią przełowienia ryb. Ciągle za mało ludzi wie, że połowa z wyłowionych przez wielkie jednostki ryb – w większości już martwa – jest wyrzucana za burtę. Co z gigantycznymi monouprawami i ich wpływem na ekosystem? Giną pszczoły, ptactwo polne i zające. One umierają w ciszy, także medialnej.
Rozumiem, że ważne są słupki oglądalności i konsumpcja. Media są uzależnione od reklamodawców i sponsorów. Lecz dokąd to nas zaprowadzi?
Felieton ukazał się w „Food Service" 4/2019 nr 184.