Co się dzieje dalej? Nadchodzi dzień próby. Nowy pracownik z marszu wysyłany jest za bar, na salę, do kuchni. Bez szkolenia, bez materiałów, bez informacji. W scenariuszu idealnym towarzyszy mu ktoś bardziej doświadczony, w mniej idealnym – pracuje z kimś, kto teoretycznie powinien go wprowadzić w specyfikę lokalu, ale w praktyce nie ma czasu tego robić, bo jest zmuszony pracować za dwóch. Dlaczego? Bo osoba, która podczas dnia próbnego ma tacę w ręce pierwszy raz w życiu, została policzona jako normalny członek załogi na tejże zmianie. Co w tym czasie robi menedżer? Pewnie bardzo ważne rzeczy... Obstawiam przekładanie faktur z jednej sterty na drugą przy najładniejszym stoliku w restauracji, żeby było widać, jakie to ważne stanowisko. Oderwie się od niego w momencie, gdy ów młody człowiek zrezygnuje z posady, stwierdzając, że to zajęcie jednak nie jest dla niego.
I wtedy się zacznie narzekanie na pokolenie XYZ, które do niczego się nie nadaje, któremu nic się nie chce, które nic nie potrafi itd. No bo przecież my, doświadczeni pracownicy działu HR, w naszej gastrokorporacji wszystko zrobiliśmy dobrze, zgodnie z rewelacyjnymi procedurami, które wprowadzają ludzi w specyfikę naszego dopracowanego do ostatnich szczegółów gastronomicznego konceptu. W tym momencie przypomina mi się inna scena z „Kilera” – ta, w której grana przez Małgorzatę Kożuchowską dziennikarka przeprowadza wywiad z Jurkiem na temat jego pierwszego morderstwa na zlecenie. Kilka kosmetycznych zmian w dialogach i w ten sam sposób można zobrazować pierwszy dzień w gastronomii osoby, która jednak podjęła wyzwanie.
– Była piękna krakowska wiosna, przed barem stało dwunastu spragnionych Brytyjczyków, a za barem ja z moim wiernym szejkerem...
– I co, udało się?
– Niestety. Poległem.
W przypadku takiego scenariusza spodziewam się powtórki z rozrywki – narzekania na pokolenie XYZ, które niczego nie potrafi.
I tu rodzi się pytanie: czy wobec kryzysu zatrudnienia, który nie dotyczy tylko gastronomii, ale większości branż w naszym kraju (kolega szuka pomocy do warsztatu samochodowego od 3 miesięcy), ktokolwiek zastanowił się, co my robimy, żeby młodzież chciała u nas pracować? Prawdopodobnie na palcach jednej ręki można policzyć miejsca, w których dba się o personel. Nie wspomnę nawet o umowach i legalności zatrudnienia – powiem tylko, że w tej kwestii gastronomia jest wielką szarą strefą... Nie chcę, ale muszę nadmienić o patologii zmieniających się stawek, znikających premii, kar za Bóg wie co i generalnie oszukiwania ludzi w kwestiach finansowych. Nie przychodzi mi do głowy żadna inna branża, która niewykwalifikowanego, nowego, dopiero zdobywającego know-how pracownika rzucałaby na front swojego biznesu – do ludzi, od których zależy to, czy będzie on dalej funkcjonował, czyli do swoich gości.
Nie dziwi mnie, że młodzież unika pracy w takich warunkach. Według mnie świadczy to o jej dużej inteligencji.
PS Jeśli chcecie zobaczyć, jak to wszystko powinno działać, obejrzyjcie na Netfliksie dokument o otwarciu restauracji Eleven Madison Park w Nowym Jorku.
Autor: Tomasz Źródłowski
Felieton ukazał się w „Food Service" 9/2019 nr 188.