- Adam Chrząstowski. Foto: archiwum prywatne.
Rzeczywiście koszty napraw, czyszczenia mebli i prania często wielokrotnie przekraczają zysk wypracowany przez biesiadującą rodzinkę. Więcej, rozbrykane maluchy potrafią skutecznie zakłócić posiłek innych gości. Sam pamiętam sytuację sprzed kilku lat, kiedy wybrałem się z rodziną, lecz bez dzieci, do znanej z niedzielnych brunchów restauracji. Mimo że na ten właśnie dzień zatrudniono tam animatorkę i wydzielono kącik zabaw, dzieciaki z wrzaskiem opanowały cały lokal. Wchodziły pod stoły nie tylko własnych rodzin. Kelner, zbierając naczynia, nadepnął na rękę siedzącego pod naszym stołem dziecka. Dopiero w tym momencie interweniowała zwabiona płaczem babcia malca. Wywiązała się awantura między nią a kelnerem. Włączył się do niej mój krewki kuzyn, który nie czuł się komfortowo, gdy co chwilę plątał mu się między nogami rozbrykany sześciolatek.
W tym przypadku zadziałało kilka czynników. Restauracja kierowała swoją ofertę do całych rodzin. Zorganizowała kącik zabaw, aby dać odrobinę luzu rodzicom, ale jedna animatorka nie dała rady zapanować nad sytuacją. Rodzice wybrali to właśnie miejsce, oczekując zapewne, że będą mogli odsapnąć od dzieciaków. Inni, bezdzietni goście, musieli zmierzyć się z oczywistą niedogodnością i zakłóceniem ich niedzielnego obiadu. W efekcie stracili wszyscy.
A cóż się stało po ogłoszeniu, że wymienione na wstępie restauracje nie będą obsługiwały dzieci? Rodzice chcący wybrać się do lokalu ze swoją pociechą poczuli się dyskryminowani niczym Polacy za okupacji niemogący wsiąść do tramwaju z tabliczką Nur für Deutsche. Wielu restauratorów gratulowało poznaniakom odwagi, wytykając opiekunom brak kultury i złe wychowanie swoich latorośli.
Uważam, że nie można generalizować i wrzucać wszystkich chodzących do restauracji z dziećmi do jednego worka. Tak samo jak dorośli, jedne dzieci są uciążliwe, inne nie. Pamiętajmy też o tym, że to rodzic jest odpowiedzialny za małolata. Jeśli jest problem, to rozmawiamy właśnie z nim.
Do tego tematu można i trzeba podejść biznesowo. Jeśli lokalizacja i oferta naszej restauracji jest ukierunkowana na rodziny, bo na przykład w pobliżu znajduje się park lub plac zabaw, to wręcz powinniśmy zachęcić tę właśnie grupę do odwiedzin. W tym przypadku wypada zadbać nie tylko o dziecięce menu i kącik zabaw, ale także wyposażyć lokal w sprzęt, który będzie dla maluchów bezpieczny, trudny do zniszczenia i łatwy do czyszczenia. Jeśli trafi się nam wyjątkowo uciążliwy szkrab, a opiekunowie nie są w stanie go okiełznać, zawsze możemy odmówić obsługi, powołując się na uciążliwość dziecka dla innych gości przebywających w lokalu. Z drugiej strony, jeśli prowadzimy restaurację wysokich lotów i wiemy, że większości gości, do których kierujemy nasz biznes, zależy na spokoju, to nie twórzmy w niej atmosfery przyjaznej dzieciom poprzez oferowanie dziecięcego menu, zabawek, rysowanek i fotelików. Zresztą jedna z rodzimych gwiazdkowych restauracji informuje na swej stronie internetowej, że nie akceptuje rezerwacji z dziećmi poniżej 14. roku życia. Po prostu bardziej zależy im na zabezpieczeniu zadowolenia gości ceniących sobie spokój niż na rodzinach z trudnymi do opanowania maluchami.
Podsumowując: należy być elastycznym i mieć świadomość, że nie jesteśmy w stanie zadowolić wszystkich. Nie możemy też popadać w paranoję, bo za chwilę za wykluczone uważać się będą osoby, którym odmówiono wejścia do restauracji ze zwierzętami, na przykład z dogiem niemieckim wielkości cielaka. Bo niby dlaczego nie?
Felieton ukazał się w „Food Service" 10/2019 nr 189.