Azjatyckim przysmakom wieszczę renomę podobną do tej, którą w Polsce zdobyła kuchnia włoska. Gdy w 2000 r. zaczynałem pracę w gastronomii, do restauracyjnych menu dopiero wchodziły włoskie klasyki: spaghetti carbonara, sałatka caprese, piccata alla milanese. Pamiętam, że oryginalne produkty potrzebne do ich przygotowania ściągane były głównie z Niemiec, bo nie było wówczas na rynku bezpośrednich importerów! Kuchnia włoska zawojowała nie tylko Polskę, ale też cały świat: nowojorczyków nie dziwi dziś wcale, że cenę biletu na metro reguluje… cena kawałka pizzy.
W polskiej gastronomii jednym z pierwszych dalekowschodnich dań było sushi. Pamiętacie te początki? W każdym mieście powstawał bar lub restauracja serwująca sushi. Dzisiaj, po kilkunastu latach, powoli rozkochujemy się w kuchni tajskiej czy koreańskiej, w większych miastach powstają bary serwujące ramen. Azja zaczyna współtworzyć kulinarny kapitał Polski.
Gdyby ktoś zapytał mnie, za co Polacy pokochali kuchnię włoską, odpowiedziałbym: za prostotę i świeżość. Pomidory, mozzarella, parmezan, oliwa, bazylia i tymianek to składniki niewyszukane, ale w połączeniu są naprawdę smaczne! Podobnymi kulinarnymi magnesami może pochwalić się Azja. Tamaryndowiec, galangal, chili, sos rybny... Dzięki tym i wielu innym przyprawom w Azji serwuje się potrawy intensywniejsze, pikantne, ciekawsze. Spodziewam się więc, że kuchnia azjatycka będzie coraz odważniej wchodzić w nasze kulinarne przyzwyczajenia. W ub.r. na zaproszenie Instytutu Adama Mickiewicza promującego polską kulturę w krajach azjatyckich wyjechałem na kilkanaście dni do Korei Południowej. Razem z dwoma kucharzami z Pałacu w Wilanowie mieliśmy możliwość zaserwowania Koreańczykom wielu dań ze składnikami tożsamymi dla kuchni polskiej, np. z pasternakiem czy boczkiem. Przygotowaliśmy m.in. chłodnik (w ocenie koreańskich dziennikarzy i studentów kontrowersyjny) i „mleczko gdańskie” (ogromne zaskoczenie!). Obserwowałem ich reakcje, kulturę dzielenia się jedzeniem, biesiadność. I to zdecydowanie przeniósłbym do Polski! W Korei Południowej na potęgę powstają grillbary, w których siedzą pięcio- lub sześcioosobowe grupy i wspólnie grillują.
Myślę, że w kolejnych dekadach otwartość nowych pokoleń spowoduje, że część azjatyckich produktów i potraw stanie się „nasza”. Czy tak nie było z włoskimi, klasycznymi połączeniami smakowymi jak pomidor z mozzarellą, szynka włoska z melonem, risotto z grzybami? Coraz więcej podróżujemy, wybieramy dalsze kierunki, jesteśmy ciekawsi nowych smaków. Sam z chęcią wróciłbym do Korei bardziej świadomy i spróbował wielu dań, których wcześniej nie miałem odwagi przetestować, jak całe kraby marynowane w sosie sojowym czy zapiekane kurze łapki. Czy daleko jest z Azji do Polski? Geograficznie – tak. Kulinarnie – niekoniecznie. Japońska kuchnia słynie z bulionów, tajska z fuzji smaków słodkich i ostrych, koreańska z marynat i kiszonek. Spodziewam się jednak, że jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, zanim azjatycka kuchnia rozgości się u nas na dobre. Chociaż łączenie smaków obcych kultur wcale nie brzmi tak obco, jeśli na osi czasu obejrzymy się wstecz. Na przełomie wieku kuchnia fusion stała się modnym trendem w polskiej gastronomii. Historia wszak kołem się toczy, a łączenie tradycyjnej kuchni polskiej z orientem może dać fajne rezultaty. Trzymam kciuki, aby tak się stało!
Autor: Michał Karadżow
Felieton ukazał się w „Food Service" 11/2019 nr 190.