Warszawa z optymizmem
– Przygotowaliśmy się na trochę chirurgiczne warunki, do których wcześniej nie przywykliśmy, bo gotujemy, smażymy, czy siekamy tatara w maseczkach – mówi warszawski restaurator Mariusz Diakowski prowadzący Stary Dom na Mokotowie.
Przyznał, że restauracja, która wcześniej miała 200 miejsc siedzących, a teraz ok. 90, osiągnęła obroty zbliżone do połowy. – Staramy się utrzymać na powierzchni. Zatrudnienie też nie odpowiada temu, co było przed pandemią, ale patrzymy na przyszłość z namiastką optymizmu – dodaje Diakowski.
Optymizmu nie brakuje restauratorce Sylwii Shuk z SHUK mezze & bar przy ul. Grójeckiej w Warszawie – lokalu, który skorzystał z pomocy miasta m.in. w obniżeniu czynszu. Jak powiedziała, na początku ubiegłego tygodnia gości było zdecydowania mniej.
– Ale w środę wieczorem zaczęli się pojawiać. Widać, że są spragnieni jedzenia, przebywania ze sobą. Wszystko zaczyna się powoli rozkręcać – opowiada Sylwia Potocka.
Agata Płocka, która z mężem prowadzi bar Żyrafa na Nowym Świecie, zauważyła z kolei, że najlepiej było pierwszego dnia przy ponownym otwarciu.
– Przyszli wtedy głównie nasi stali klienci, jednak potem do weekendu każdego dnia było ich coraz mniej. W piątek był stosunkowo duży ruch, ale ze dwa razy mniejszy od tego, który miał miejsce w weekendy przed epidemią – stwierdza.
Beniamin Bielecki, współwłaściciel warszawskiej restauracji Bibenda, powiedział, że na początku zeszłego lokal był otwarty tylko wieczorami.
– Od piątku zaczęliśmy pracować w trybie normalnym. Mamy mniej niż połowę miejsc, ale posiadamy też ogródki, więc to trochę poprawia naszą sytuację. Ludzie do nas przychodzą i smakuje im – mówi restaurator.
Wszystko zależy od pogody?
Pogoda potrafi jednak zepsuć frekwencję restauratorom, którzy postawili na ogródki, np. w Łodzi.
– W weekend pogoda była niezbyt ciekawa. Niestety, nie było jakiegoś szału, ale pomału widać tendencje wracania do normy. Widać, że ludzie chcą wychodzić – podkreśla Olga Czekalska z łódzkiej restauracji Otwarte Drzwi.
Lepszej pogody, która ściągnie turystów do stolicy Tatr, wyglądają też właściciele lokali gastronomicznych w Zakopanem. W sobotę i niedzielę knajpki były zapełnione, jednak w dni powszednie na Krupówkach było pusto.
– O ile w weekend funkcjonujemy, to poza nim nie mamy wielu klientów, bo po spełnieniu obostrzeń właściwie tylko część lokalu jest dostępna dla konsumentów. Teraz są wyłącznie turyści indywidualni, ale na kokosy nie mamy co liczyć – mówi manager jednego z barów. – Zazwyczaj w ogródku było sześć stolików. Dziś czynne mogą być tylko dwa. Musząc spełnić kryteria, nie mamy nawet gdzie rozstawić kolejnych stolików – dodaje restaurator z Zakopanego.
Jak to się robi na północy?
W Toruniu otwarcie lokali gastronomicznych spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem.
– Jest bardzo fajnie, wraca do nas coraz więcej osób. Na początku nieśmiało, ale z dnia na dzień gości przybywa – opowiada Jagoda Świetlik z Osterii di Bitondo na Rynku Nowomiejskim w Toruniu.
Szef kuchni w tej restauracji, Włoch Cristian Bitondo, wskazał, że dla niego kontakt z gośćmi, możliwość dzielenia się najwyższej jakości włoskimi przysmakami jest najważniejsza, bo taką ma naturę.
– Gości jest zdecydowanie mniej – stwierdza pan Krzysztof, współwłaściciel kilku restauracji w Gdyni. Przyznał jednak, że po pierwszym tygodniu wznowienia działalności „nie jest tak dramatycznie”, jak się tego spodziewał. – W niektórych restauracjach w weekend było już na tyle dobrze, że klienci czekali nawet na miejsce w lokalu – dodaje gdyński restaurator, który zdecydował się utrzymać stare ceny w menu.
Weekend był obiecujący również w restauracji przy jednym z hoteli pod Olsztynem.
– U nas jeszcze przed pandemią obowiązywała rezerwacja miejsc, obowiązuje i teraz. Stali goście powrócili i bardzo się z tego cieszymy. Czekaliśmy na nich z utęsknieniem – mówi menedżer lokalu.
A w Krakowie…
W ostatnim tygodniu ekskluzywne restauracje na Rynku Głównym w Krakowie nie odnotowały dobrej frekwencji. Managerka jednego z najbardziej prestiżowych lokali powiedziała, że w tej chwili mają „jedną tysięczną” klientów sprzed epidemii koronawirusa.
- Restauracje na Rynku Głównym w Krakowie nie odnotowały dobrej frekwencji. Zdjęcie: Shutterstock.com.
Większym zainteresowaniem cieszyły się lokale gastronomiczne, np. przy ul. Dolnych Młynów.
– Mamy spory ruch, jednak – ze względu na konieczność zachowania bezpiecznych odległości między osobami przebywającymi w środku – na pewno nie jest on tak wielki jak przed epidemią – mówi pracownik restauracji Międzymiastowa.
(PAP)