PIERWSZY PROBLEM TO PERSONEL
Niektórzy pracodawcy – w tym ja – utrzymali część lub całość załogi i problem mieli (lub przynajmniej jego część) z głowy. Jednak nie każdy mógł sobie pozwolić na taki wydatek i tę grupę czekało przykre zaskoczenie.
Rynek pracy, który jeszcze kilkanaście miesięcy temu wprost pękał w szwach od liczby chętnych do podjęcia pracy za barem, stopniał niczym pokrywa lodowa na biegunie. Barmanów, barbacków czy kelnerów jest bardzo mało, a tych wykwalifikowanych – jeszcze mniej. Mam przyjemność współtworzyć nowy projekt barowy i rekrutacja, z którą się właśnie zmagam, uświadamia mi, że problem jest poważny.
Wielu pracowników baru odeszło z branży na stałe, często w poszukiwaniu stabilniejszego zatrudnienia opartego na umowie. Tymczasem nasza branża rządzi się specyficznymi „prawami”, bo brakuje w Polsce rozwiązań prawnych bardziej dostosowanych do pracy zmianowej w nienormowanych godzinach, a o takim właśnie zajęciu mówimy w barach.
To jest najczęściej wymieniany powód przebranżowienia, z jakim się stykam, gdy rozmawiam z ludźmi, których pandemia skłoniła do zmiany zawodu. Zapewne można do tego dołożyć także nienormowany czas pracy, trudny niekiedy kontakt z gośćmi czy wiele wiele innych. Na szczęście jest jeszcze grono ludzi, którzy chcą pracować za barem i nigdzie się nie wybierają. Oby było ich jak najwięcej! Nie chcę jednak snuć czarnych myśli i źle wróżyć, dlatego staram się podsuwać również pomysły, jak rozwiązać problem. W przypadku rekrutacji nowych pracowników sytuacja zdaje się mieć jedno sensowne rozwiązanie – szkolenie od podstaw i przyuczanie do zawodu. Naturalnie każdy wolałby zatrudniać wyłącznie gwiazdy shakerów i wirtuozów stirowania. Jednak rzeczywistość, w której się znaleźliśmy, nie rozpieszcza i musimy zacząć radzić sobie z tym, co mamy.
DROGO I PUSTO...
Słynny już chyba na cały świat nowy polski podatek cukrowy dokucza barom w naszym kraju, a to niestety tylko jedna z wielu drożyzn, jakie zastaliśmy po pandemii. Pamiętacie swoje pieczołowicie negocjowane stawki w hurtowni? Niestety możecie o nich zapomnieć, większość hurtowni alkoholowych podniosła bowiem ceny w trakcie lockdownu, tłumacząc się mgliście zwiększonymi kosztami. Niechętnie obniżają te ceny, ale mam szczerą nadzieję, że się to zmieni, i to szybko!
Podniesiony VAT na lód dotknie te bary, które nie mają swoich kostkarek, a galopujące podwyżki cen prądu i innych mediów tylko pogarszają sytuację. W skrócie – ceny w barach pójdą w górę, w końcu wszystko dookoła podrożało przez ten rok.
Następna kwestia to dostępność produktów. Otwarcie gastronomii, mimo iż tak wyczekiwane, zdaje się, że zaskoczyło wszystkich, w tym hurtowników. Ich hale pod koniec maja wyglądały tak, jak na początku pandemii. Nie lepiej było z dostępnością produktów u dużych dostawców, którzy zawsze zaopatrzeni byli w niekończące się zapasy towaru o każdej porze dnia i nocy.
DRZWI ZAMKNIĘTE NA ZAWSZE
Gdy wprowadzono pierwszy lockdown, byłem przekonany, że wiele znanych i lubianych lokali warszawskich nie otworzy swoich drzwi już nigdy. Branża barowa dostała bezdyskusyjnie najmocniej po kieszeni – była najdłużej zamknięta i nie miała możliwości realizowania dowozów, gdyż dostawa alkoholu jest nielegalna w naszym kraju. Wiele czarnych myśli kłębiło się w głowie, jeszcze więcej słyszeliśmy dookoła o lokalach, które splajtują. Pandemia chyba jednak zebrała mniejsze żniwo wśród przedsiębiorców, niż początkowo sądziliśmy. To jeden z niewielu pozytywów.
Ale część lokali nie otworzy już swoich drzwi dla gości... Za każdą taką historią stoi ludzki dramat: bezrobotni pracownicy i często zadłużeni właściciele barów. Mam nadzieję, że nieprędko powtórzy się lockdown, a jeśli już przyjdzie, to będziemy na niego lepiej przygotowani.
Autor: Karim Bibars
Artykuł ukazał się w „Food Service" 6/2021 nr 206.