„Filozofowanie”, które czasami zarzucano mi w szkole, to dla mnie umiejętność stawiania pytań. Mój ulubiony ambasador śmiał się nawet ze mnie ostatnio, że w którymś z ostatnich tekstów musiałem chyba wyznaczyć sobie challange na liczbę użytych znaków zapytania. Fakt faktem: tak już mam, że często w przerwach w myśleniu nad jakimś konkretnym zagadnieniem dopada mnie chwila rozważań typu „na jakiej podstawie myślisz, że ty tu w ogóle jesteś”.
To, że praca w gastronomii – czy to w kuchni, czy za barem – ma charakter kreatywny, nie podlega dyskusji, nawet wśród ludzi z branżą niezwiązanych. Myślę, że kreatywność jest jedną z ważniejszych cech pożądanych u kogoś, kto aspiruje do bycia kucharzem. Zresztą i inni pracownicy gastronomii muszą nieźle kombinować, żeby rozwiązać jakieś wyzwanie w swoim rewirze. Gdzie więc w takim razie zaczyna się kreatywne myślenie, gdzie się kończy, a w którym momencie jest totalnie bez sensu?
Dla każdego, kto swoje myślenie uważa za kreatywne, zdefiniowanie początku procesu kreatywnego jest banalnie proste. Dla mnie rozpoczyna się on za każdym razem, gdy poszukujemy rozwiązań do nowej karty, usprawnień w działaniu procedur, serwisu albo w sprzątaniu (zwłaszcza że nasz nowy bar to jeszcze niezbadane wody). Żeby było jasne: w mojej opinii wykorzystywanie doświadczenia nie kłóci się z kreatywnością. Uważam wręcz, że dzięki abstrakcyjnemu myśleniu możemy skuteczniej wykorzystać swoje doświadczenie. Z drugiej strony jego brak często daje świeże spojrzenie.
Gdzie kończy się kreatywność? Chyba w tym samym miejscu, gdzie innowacja – w momencie wpisania się w sztywny zbiór zasad, w schemat.
Schematyczność to wróg kreatywności. Jeżeli zmuszamy swój zespół do powielania ciągle tych samych rozwiązań, jeżeli każde nowe menu opiera się na tym samym modelu, to o jakiej wtedy kreatywności mówimy? Sprowadzi się ona jedynie do podmiany składników.
A kiedy proces kreatywny traci sens? To chyba temat do osobnych rozważań. Bo czy kreatywne danie lub koktajl jest formą sztuki? Jeżeli jest, to czy powinna ona mieć charakter użytkowy? Czy sztuka w ogóle musi być użytkowa? Co to jest użytkowość? Czy wystarczy wzbudzić emocje, żeby mówić o użytkowości? Chyba odlatuję za bardzo...
Według mnie kreatywność może być do bólu abstrakcyjna, jeśli jest na to miejsce i czas. Często prowadzi do odkrycia drogi łatwiejszej, tańszej i szybszej, do tego samego celu. Bez obwarowań typu koszt produkcji, tempo wydawania czy nakład pracy wymyślenie popisowego dania bądź koktajlu jest zwyczajnie prostsze.
Natomiast obiektywnie trudniejsze jest podejście do problemu w taki sposób, żeby jego rozwiązanie od początku miało użyteczną formę. Bycie kreatywnym dla samej kreatywności prowadzi do pomysłów, które zostają schowane do szuflady. Potem musi do nich usiąść ktoś inny, aby nadać im użyteczną formę. Krótko podsumowując. Na wszystko jest miejsce i czas. Znowu okazuje się, że nikt nie ma monopolu na posiadanie racji, ale czasami nie warto tracić czasu na skomplikowane rozkminy, które na koniec dnia nic nie zmieniają.
A może jednak warto?
Makao, po makale.
Felieton ukazał się w „Food Service" 10/2021 nr 209.