Ale – jak na redaktor naczelną „Handlu” przystało – wracam do handlu. W tych tzw. dużych dyskontach, super- i hipermarketach wiadomo – roślinna część oferty jest intensywnie rozbudowywana. Ale co z mniejszymi placówkami, które odpowiadają za 45% sprzedaży produktów spożywczych w Polsce? Jest chyba nieźle. Z danych CMR, pozyskiwanych na podstawie analiz paragonów, wynika, że od stycznia do września 2021 r. na roślinne zamienniki nabiału polscy konsumenci wydali w sklepach małoformatowych 40,7 mln zł, a na alternatywy kiełbas, kabanosów itp. – 4,1 mln zł (co oznacza wzrost odpowiednio o 30,7 i 83,3%). I wiem, ta kwota może nie imponować. Ale z punktu widzenia producenta czy detalisty lepiej za kilka milionów złotych sprzedać, niż nie sprzedać. Przypominam też, że mówimy o małym formacie, a więc placówkach, w których – z natury rzeczy – nie ma zbyt dużo miejsca. Jednak widać w nich już całkiem mocno napoje roślinne – to one odpowiadają za 23 mln zł z wskazanej sprzedaży. Kolejne kategorie, czy też mikrokategorie, zaczynają raczkować – zamienniki jogurtów, deserów itd. Ba, to one potrafią do takiej mniejszej placówki ściągnąć klienta – przyjdzie szybko kupić napój do kawy, bo mu zabrakło, a przy okazji wrzuci do koszyka coś jeszcze. Jeśli jednak nie znajdzie na półce roślinnego produktu, pewnie będzie wiedział, że powinien udać się do dużego sklepu.
Felieton ukazał się w „Food Service" 11/2021 nr 210.