Skąd pomysł na taki biznes?
Michał Górski, właściciel Gospodarstwa Rybackiego „Rembertów”: Prowadzimy go rodzinnie. Gospodarstwo Rybackie „Rembertów” to główna siedziba [33 km od Warszawy – przyp. red]. Tu mamy 150 ha ziemi, ok. 100 ha lustra wody. 80% produkcji stanowi karp, dodatkowo hodujemy też suma, szczupaka, amura, tołpygę, lina, Od kwietnia sprzedajemy też pstrąga, ale go nie hodujemy. Posiadamy jeszcze trzy oddziały: jeden pod Siedlcami, dwa pod Piasecznem. Ale cała produkcja ze wszystkich stawów przewożona jest specjalistycznym transportem do Rembertowa i tu sprzedawana.
Tata zaczął rodzinny interes ponad 22 lata temu, potem ja skończyłem ichtiologię na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie i przejąłem gospodarstwo. Brat zajmuje się innym odłamem naszej działalności – ziemią orną – i ma swój sad. Pomagamy sobie. W tym roku powiększyłem gospodarstwo o ponad 45 ha. Rozwijamy się, inwestujemy, modernizujemy tereny. W obiekcie Rembertów hodowla opiera się na wodzie źródlanej, teren ma blisko 170 źródeł, dlatego woda nie zamarza zimą.
Jako producent współpracujący ze stowarzyszeniem Polski Karp i z siecią handlową (Makro) jakie wymogi musicie spełniać? Co daje uczestnictwo w Polskim Karpiu?
– Polski Karp zrzesza ok. 30 dużych, średnich i mniejszych gospodarstw. Jest pośrednikiem między hodowcą a siecią handlową czy przetwórnią. Załatwia większość spraw, którymi ja jako producent nie muszę już zajmować. Jeśli się nie mylę, spółka ma wyłączność na sieć Makro. Ma podpisane kontrakty i umowy z przetwórniami, detalistami, a my tylko dostarczamy im towar. Cena jest wcześniej między nami ustalona. To solidna i wypłacalna instytucja. Funkcjonuje na rynku od ok. ośmiu lat. Stowarzyszenie nawiązuje rozmowy z sieciami handlowymi, przetwórniami, a na nasze konto pieniądze ze spółki wpływają w ciągu 60 dni od dowiezienia towaru.
Ta współpraca nas zwalnia z obróbki ryby. Wiem, że niektóre gospodarstwa skorzystały z programów unijnych, postawiły nieduże przetwórnie, patroszarnie. Ale to są ogromne koszty – prawie milion złotych. Dlatego dowożę do sieci handlowych, w moim przypadku do Makro i do małych sklepów Lewiatan, żywe karpie. A oni sprzedają je już uśpione. Co do wymogów, musimy na bieżąco wykonywać badania weterynaryjne. Nie możemy przywieźć uszkodzonej ryby.
Sprzedajemy też, oczywiście, karpia na miejscu, w gospodarstwie Rembertów. Bywają bardzo dobre lata, kiedy tej ryby mamy nadmiar i nie jesteśmy w stanie sprzedać jej lokalnie, czyli w okolicach Warszawy. Wtedy przydaje się zrzeszenie w Polskim Karpiu, bo zyskujemy dodatkowy rynek zbytu.
Organizacje prozwierzęce, w tym Viva!, wywalczyły, że większość sieci handlowych wycofała się lub wycofuje ze sprzedaży żywych karpi. Jakie konsekwencje wiążą się z tym dla pana jako hodowcy?
My natomiast stosujemy się do wytycznych Głównego Lekarza Weterynarii, tzn. jeżeli klient przyjeżdża z większym pojemnikiem (wiaderkiem, beczką), możemy mu sprzedać żywą rybę. Jest łowiona ze stawu, ważona i wędruje z powrotem do pojemnika pełnego wody. Jeżeli nie ma pojemnika, każdego sprzedawanego karpia musimy uśpić. Robimy to za specjalną kurtyną, żeby uniknąć reakcji kupujących.
Obecnie z powodu wycofywania się detalistów ze sprzedaży żywego karpia bardziej rozwinęło się przetwórstwo karpia – 70-80% tej ryby przerabiają przetwórnie. Ale na zyski naszego gospodarstwa nie ma to wpływu.
Badania CBOS mówią, że 59,3% Polaków popiera zakaz handlu żywymi karpiami. A jak ma się do tego rzeczywistość? Sporo osób zrezygnowało z kupowania żywych ryb?
– Tendencje konsumenckie pozostają takie same, tzn. Polacy chcą kupować żywą rybę, lubią ją sobie wybrać w stawie. Sporo klientów, którzy nie mają pojemnika, nie godzi się na usypianie i nakłania nas do sprzedaży w reklamówce…
Karp jest traktowany w naszym kraju jako produkt sezonowy – czy poszukujemy go także w ciągu roku? Coś się zmieniło w tej kwestii w ostatnich latach?
– Gospodarstwa rybackie, które zajmują się przetwórstwem, pracują sezonowo – przez trzy miesiące – i zarabiają na cały rok. My sprzedajemy karpia przez cały rok, czyli od kwietnia do końca grudnia. W styczniu i lutym mamy sezon ogórkowy. W marcu ruszają prace remontowe stawów, parku maszynowego. Staramy się od 1 kwietnia otworzyć sprzedaż ryb.
Dodatkowo obsługujemy bardzo wiele łowisk specjalnych – sprzedajemy karpia, szczupaka, amura, lina do kół wędkarskich Polskiego Związku Wędkarskiego. Pewną część swojego budżetu przeznaczają na zarybienie stawu i ja im to zapewniam. W naszym obiekcie Rembertów też można powędkować.
Dysponujemy samochodami specjalistycznymi do transportu ryb z atestowanymi basenami izolowanymi, natlenianymi. W ten sposób transportujemy nadwyżki ryb do przetwórni w Darłowie, Kołobrzegu albo na południu kraju – do Sony w Kozichgłówkach koło Częstochowy.
Proszę wymienić zalety i wady hodowli karpia – czy jest trudna i na czym polega?
– Do zalet na pewno należy praca na świeżym powietrzu, nie w biurze, przed komputerem. Ale z drugiej strony – to zajęcie wymagające wielu wyrzeczeń. Zdarza się często, że spędzamy tu po 14, 15 godzin. W okresie przedświątecznym i świątecznym nawet do 20 godzin. Zimą cały dzień stoi się w lodowatej wodzie (do pasa). Trudno o pracowników, bo nie chcą wykonywać tego zawodu właśnie z tych względów. Utrzymuję się z tej pracy i nie narzekam – to zaleta, pozwala żyć na przyzwoitym poziomie.
Ale sama hodowla karpia jest kosztowna. To produkcja pod chmurką. Cały cykl produkcyjny trwa aż trzy lata, bo tak długo ryba rośnie. Od momentu złożenia tarła, najczęściej w maju, w pierwszym roku mamy narybek jesienny – sztuka waży od 25 do 50 g. W następnym roku pojawia się kroczek – ryba w granicach 250 do 400 g, i dopiero w trzecim sezonie otrzymujemy karpia handlowego, który osiąga wagę od 1,5 do 2,5 kilo. Dla porównania świnia rośnie od 165 do 180 dni, kurczak z wolnego wybiegu osiem tygodni.
Mamy jako rybacy też potężny problem ze zwierzętami rybożernymi: kormoranem, czaplą siwą, białą i wydrą. To nasze szkodniki, które znajdują się pod ochroną. Zgodnie z wytycznymi naukowców jeden kormoran musi zjeść codziennie od 0,4 do 0,6 kg ryby, średnio do pół kg ryby dziennie. Wydaje się, że to znikoma ilość. Ale jeśli na obiekcie o 22 ha non stop mamy ok. 30 sztuk takich ptaków, to tracimy 15 kg ryby dziennie. Na stawie mamy czasem do 100 łabędzi, kaczek (zwierząt wodno-błotnych). One wyjadają paszę przeznaczoną dla ryb. Tymczasem w Niemczech istnieją stosowne regulacje, a ekolodzy ich nie blokują. W naszym kraju za zabicie łabędzia można pójść do więzienia na dłużej niż za zabicie człowieka…
Nie dostajemy żadnych odszkodowań od państwa ani rekompensat. Chorób nie jesteśmy w stanie skontrolować. Nie stosujemy żadnych antybiotyków, hodowlę opieramy na zbożach: kukurydzy, łubinie, pszenicy, jęczmieniu. Co roku w marcu prowadzimy prace remontowe stawów, a to też kosztuje.
Ile powinien kosztować kilogram karpia i czy tyle kosztuje on obecnie? Co składa się na jego cenę?
– W 2021 r. w moim gospodarstwie ceny są rekordowo wysokie, wzrost na poziomie 30% w porównaniu do lat poprzednich. W detalu sprzedajemy go za 21 zł za kg, a w hurcie w zależności od odbiorcy – między 15 a 16 zł za kg (jeśli klient sam przyjeżdża do nas, płaci 15 zł, jeżeli musimy towar zawieźć – 16 zł). Polska produkuje od 20 do 22 tys. ton karpia towarowego, konsumpcyjnego rocznie. I takie jest jego zużycie w naszym kraju.
Tymczasem jest dużo mniej ryby handlowej na rynku krajowym z powodu chorób karpia i szkodników, czyli zwierząt rybożernych. Cena ryby jest wysoka, bo hoduje się ją trzy lata, na każdym etapie produkcji notujemy duże straty.
Poza tym na dochodzą też koszty transportu. Podrożał olej napędowy, a w każdym gospodarstwie są przecież ciągniki, koparki. Minimalne nawet stawki godzinowe dla pracowników poszły w górę ze względu na inflację. Ale największym wydatkiem gospodarstwa rybackiego są zboża. Jeszcze rok temu płaciło się u lokalnych rolników za tonę pszenżyta, pszenicy 700-800 zł. Teraz trudno kupić je za 1400 zł. A karp musi zjeść 5 kg pszenicy na 1 kg przyrostu. Jeżeli waży 2 kilo, powinie dostać 10 kg pszenicy. U nas zboża częściowo pochodzą z własnej produkcji - sami je siejemy na własnej ziemi rolnej.
A dlaczego właśnie od kwietnia zaczynacie sprzedawać karpia?
– Wtedy zaczyna się sezon wędkarski. Nasze wody – rzeki, jeziora, zbiorniki zaporowe – są ubogie w rybę. Wędkarzom brakuje spektakularnych efektów połowu. A u nas stawy są dobrze zarybione. Dużo rodzin z dziećmi przyjeżdża, żeby zaszczepić to zajęcie w dzieciach, odciągnąć je od komputerów.
Poza tym od października do grudnia ludzie kupują bardzo dużo ryby i ją mrożą. Od stycznia do marca mają pełne zamrażarki, pod koniec marca kończą się im zapasy i od kwietnia przyjeżdżają po świeży towar. Polacy jedzą bardzo dużo świeżej ryby.