I pewnie jeszcze chwila minie, ale przyjdzie taki moment, że każdy podmiot będzie chciał mieć wersję mięsną i roślinną swoich produktów, skoro tego oczekuje klient. Przy czym oczywiście, jak to nieraz w biznesie bywa, kto pierwszy – ten zgarnia za to premię, choć wejście „zbyt szybkie”, tj. nim konsumenci są na coś gotowi, kończy się zazwyczaj źle. Na tym tle, szczególnie w roślinnym wydaniu „Food Service”, ciekawie wygląda inny przypadek mięsnego gracza. Również pierwszego i również takiego, na którego niektórzy patrzą się z pobłażaniem (przynajmniej na razie). Otóż Goodvalley, znany z przetwarzania mięsa i tego, że zajmuje się nim „od pola do stołu”, gorąco zachęca konsumentów do... ograniczenia spożycia mięsa. Padają tu nie byle jakie, bo skonkretyzowane zachęty. Mianowicie – powinniśmy ograniczyć jego spożycie o połowę – deklaruje szef tej firmy. Ona zaś w swoich kanałach komunikacji dzieli się przepisami właśnie na takie dania jak steki z... kalafiora, do których produkt mięsny bywa ewentualnym dodatkiem. Do tego chwali się zerowym śladem węglowym (i ma na to papiery).
I pewnie powiedzą Państwo: ale to za mało! Chodzi o roślinną przyszłość, a nie zwierzęcą. A ja Państwu wówczas odpowiem: nie przekonają Państwo polskiego konsumenta, wychowanego na schabowym itp. daniach, do porzucenia z dnia na dzień wszystkiego, co zwierzęce. Możecie go przekonywać – jeśli czujecie taką potrzebę oczywiście – właśnie lepszymi dla środowiska odzwierzęcymi produktami, urozmaiceniem diety, pokazaniem alternatyw jako możliwości wyboru (i to w dodatku smacznego wyboru). Przymus czy presja bycia wytkniętym jako „ten zły, co je mięso” nie podziałają. Bo przewroty, rewolucje czy jakkolwiek inaczej by nazwać gwałtowne zmiany zazwyczaj źle się kończyły dla wszystkich.
I do tego zachęcam ja, fleksitarianka, zaznajomiona z kartą większości roślinnych restauracji w Warszawie, a jednocześnie obeznana w realiach handlowych zarówno mięsnych, jak i wegańskich kategorii.
Felieton ukazał się w „Food Service" 12/2021-1/2022 nr 211.