Ledwo gastronomia otrząsnęła się z pandemii, a już staje w obliczu krótko- i długofalowych skutków wojny. Zjednoczyliśmy się, by wspólnie nieść pomoc. Zbieramy rzeczy, pieniądze, przygotowujemy kanapki, aby zawieźć je przy okazji transportu potrzebnych towarów na granicę. Każdy robi, co może. Jedni publicznie o tym informują, rozpuszczając wici w mediach społecznościowych, inni te wici rozpuszczają głównie wśród najbliższych, ale efekt pomocowej kuli śnieżnej działa. Ktoś ostentacyjnie ***** putina, inny wyrzuca z karty pierogi ruskie nieświadomy, że ich nzwa nawiązuje do Rusi Kijowskiej.
Świat stanął po stronie Ukrainy i od pierwszego dnia wysyła miliony tweetów, postów, tiktoków pełnych oburzenia. Zmienia się codzienna rutyna. Początek wojny to budzik – wi-fi – Kijów przetrwał! Można wstawać. I jak w tym wszystkim działać z głową? Trzeba przecież zadbać o własny biznes, aby utrzymać załogę i móc nadal pomagać. Czy wypada się reklamować, wrzucać relacje na Instagram? Publikować informacje o nowych daniach? Myślę, że tak, bo konflikty na całym świecie trwają nie od dziś. Jednocześnie uważam, że nie należy być obojętnym na horror, który odgrywa się tak blisko nas. A jedzenie? Jedzenie to dobro, a tym, co dobre, trzeba się dzielić, by nie dać się sparaliżować przez otaczający nas marazm.
Chyba jeszcze nie boomer, a już na pewno nie zoomer. Praca w kuchni jest o tyle fenomenalna, że na swojej drodze spotykam kolejne pokolenia i dzięki nim łatwiej jest mi nadążyć za pędzącym światem. Serducho rośnie, gdy patrzę na tych, którzy za chwilę będą przewodzić kulinarnej, być może zielonej rewolucji. Młodzi, coraz bardziej świadomi, wyjątkowo przebojowi i bezkompromisowi, walący pod prąd. Z telefonem zamiast ręki. Wszystkie apki mają w małym palcu, by generować jak największe zasięgi publikowanych treści. Społeczeństwo lajków, serduszek, buziek i wróbelków.
A gastro w to idzie, bo jest się czym chwalić! Dobry talerz się obroni, ale już nie na zdjęciu, teraz na topie są rolki. A na filmach wiadomo – oglądamy talerze. Na nich każdy spodziewa się już wiosny, choć my wciąż odkopujemy warzywa korzeniowe, bo do nowalijek daleko.
Wspólny projekt z Grzegorzem, miejskim farmerem znanym jako profesor Ziółko, pomaga wprowadzić trochę polotu i finezji do mojego menu. Wymieniamy się informacjami, dzielimy spostrzeżeniami, aby robić lepsze rzeczy. Czekamy na maj, na polskie szparagi i razem z nimi sygnał do startu dla wszystkich nowalijek i częstszego sięgania po aparat, by uwieczniać smakowitość i głębię kolorów. Feeria smaków za pasem, niech świat się zazieleni. A tymczasem malujmy go na żółto i na niebiesko. W realnym i socialmediowym życiu.
Autor: Jacek Koprowski
Felieton ukazał się w „Food Service" 4/2022 nr 214.