- Jeszcze przed wybuchem pandemii Covid-19 serwisy takie jak zrzutka.pl, siepomaga.pl, pomagam.pl, czy zbiorka.pl pośredniczyły w pozyskaniu pieniędzy na kosztowne leczenie, płatną rehabilitacje, odbudowę zniszczonego przez pożar mienia czy pokrycie kosztów działalności stowarzyszeń lub fundacji charytatywnych. Grafika: pomagam.pl
– Walczyliśmy przez ostatnie miesiące, ale jesteśmy już pod ścianą. Nie jest tak, że wyciągamy rękę po pieniądze, bo chcemy się nachapać. Od grudnia czekamy na dofinansowanie do wypłat dla pracowników. Nie mamy wyjścia, za ciężko pracowaliśmy, żeby teraz się poddać – mówiła nam w marcu zeszłego roku Zosia Pazik, współwłaścicielka The Cool Cat.
Współorganizowana przez nią zbiórka przyniosła prawie 30 tysięcy złotych z założonych 50 tysięcy. Lokal rzecz jasna przetrwał i działa prężnie do dziś, w dużej mierze właśnie dzięki powodzeniu pomocowej zbiórki.
Walka o przetrwanie = walka z długami
O jeszcze większym sukcesie mogą mówić właściciele Radio Całe w Warszawie, którym udało się pozyskać 47 800 zł z planowanych 50 tysięcy. Nie wszyscy mogą jednak mówić o tak dobrych wynikach. Przeważnie organizowane przez gastronomię zbiórki kończą po zebraniu kwoty nie przekraczającej 5-10 procent założonego celu.
Restauracji Voila z Krakowa udało się pozyskać 5 641 zł z 50 tysięcy, restauracja Kamionka z Sosnowca, która przebranżowiła się na Polski Nie-rząd, zebrała zaledwie 876 zł. Osiem Misek (Wrocław) zakończyło zbiórkę z wynikiem 26 132 zł (z potrzebnych 150 tysięcy). Przykłady podobnych inicjatyw można mnożyć: Duo Cafe (Warszawa) – 13 180 zł z 70 tysięcy, Sielsko Anielsko (Lublin) – 7 657 zł ze 100 tysięcy, Bistro AM (Sopot) – 2 497 zł z 20 tysięcy.
W większości przypadków kwoty, których potrzebują restauratorzy to długi narosłe przez miesiące pandemii i lockdownów, nieopłacone w trakcie zamknięcia koncesje za alkohol czy nieuregulowane składniki ZUS.
To, co jeszcze łączy wszystkie wymienione zbiórki, to okoliczności w jakich je ogłoszono. Restauratorzy zazwyczaj decydowali się na ich rozpoczęcie przed końcem drugiego lockdownu gastronomii. W większości przypadków bowiem, nie mogli oni liczyć na wsparcie ze strony państwa lub było ono niewystarczające.
Druga fala pomocy
Od momentu złagodzenia covidowych restrykcji obserwujemy drugą falę zbiórek, związaną przede wszystkim z rosnącymi cenami żywności, prądu i gazu. Podwyżki te w niektórych przypadkach sięgają nawet kilkuset procent.
W takich okolicznościach ogłoszono zbiórkę na warszawski Falafel Bejrut, o której pisaliśmy pod koniec sierpnia tego roku.
– Zamknęliśmy bar, zanim zniesiono restrykcje dla restauracji. Nie mieliśmy już pieniędzy na wynajem lokalu. Jego właściciele pozwolili nam zostać w ramach kaucji jeden miesiąc dłużej, w tym czasie rząd poluzował obostrzenia, ale my musieliśmy się wyprowadzić. Sądziliśmy, że skoro pandemia się kończy, to już będzie dobrze, odbudujemy się, damy radę, ale przyszła inflacja, wojna w Ukrainie. Podrożał olej, gaz, prąd – mówiła nam Ewa Mieloszyk, żona właściciela Bejrutu.
Małżeństwo nie zamierza jednak siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu na wsparcie ze strony internautów. Tworzone przez nich falafele można znaleźć w zaprzyjaźnionych barach i restauracjach, na imprezach kulinarnych oraz w ostatnim działającym lokalu Bejrutu, w podwarszawskich Ząbkach. Zbiórka dla stołecznej falafelowni w chwili, gdy piszę te słowa, wciąż jeszcze trwa. Do tej pory na jej liczniku widnieje kwota 13 442 zł z potrzebnych 49 tysięcy.
Wyższa cena czy niższa jakość?
Wrocławski Green Bus, o którym pisaliśmy we wrześniu zakończył swoją zbiórkę z wynikiem 58 650 zł z 147 807 zł.
– W gastronomii można albo walczyć jakością albo ceną. Niektórzy zrezygnowali z jakości, bo klient przecież zawsze „coś" zamówi. Postanowiłem, że będę walczył jakością, ale doszliśmy do momentu, gdy nasi goście nie są w stanie zapłacić więcej za burgera z frytkami – tłumaczył Grzegorz Brzozowski, właściciel zamkniętego już Green Busa.
Z jakości nie zamierzał także rezygnować Bartosz Lisek, właściciel Lokalu Na Rybę na warszawskim Mokotowie. Drzwi do tego popularnego miejsca zamknęły się wiosną tego roku, ale po to, by ponownie się otworzyć po generalnym remoncie i z nową koncepcją restauracji oraz menu.
Podobnie, jak w przypadku Bejrutu, pieniądze ze zbiórki nie są jedynym źródłem finansowania dla lokalu i jego pracowników. Gdy zadzwoniłem do Bartosza Liska, dostarczał osobiście śledzie do klientów. Latem wraz z ekipą Lokalu na Rybę prowadził także bar w Czołpinie, później zaś food trucka. O uruchomieniu zbiórki zadecydowały jednak względy ekonomiczne.
– Wydzierżawiliśmy od Sowińskiego Parku Narodowego punkt gastronomiczny w Czołpinie. Sezon miał dać nam zastrzyk pieniędzy potrzebnych do wyremontowania lokalu. Niestety, trwał on tylko 20 dni i nie był tak dobry, jak się wszyscy spodziewali. Mogliśmy albo oddać Lokal na Rybę albo walczyć. Przez większą część życia byłem judoką i żeglarzem, więc nie zwykłem się poddawać. Gdybym poddał się w żeglarstwie, to bym utonął. Na kuchni też się nie mogę poddać – tłumaczy właściciel Lokalu na rybę. Najprawdopodobniej, tak jak w innych przypadkach, zbiórka na mokotowski bar nie przysporzy wszystkich potrzebnych środków.
Ostatnia deska ratunku
Serwisy takie jak Zrzutka czy Zbiórka.pl nie łączą zbierania pieniędzy z żadnym konkretnym działaniem. W przeciwieństwie do stron crowdfundingowych, organizator zbiórki nie musi dzielić się wypracowanym później zyskiem, emitować akcji czy oferować benefitów dla wspierających, choć wielu restauratorów oferuje je w formie zniżek na dania czy innych promocji.
Niektóre serwisy nie wymagają także wprowadzenia ograniczenia czasowego na zbiórkę, a te które z niego korzystają, rezygnują z wielu wymogów towarzyszących tzw. finansowaniu społecznościowemu (crowdfunding), gdzie dostęp do pieniędzy możliwy jest często jedynie po uzyskaniu całości założonej kwoty.
Co zatem się dzieje, gdy nie udaje się uzbierać zaplanowanej sumy?
– Po prostu nie zrobimy wszystkiego tego, co byśmy chcieli. Na szczęście zrzutka działa tak, że nie musimy uzbierać całej kwoty i możemy się wspomagać tymi pieniędzmi, które udało się zebrać. Niektóre prace wymagają pieniędzy już teraz i nie każdy może czekać – wyjaśnia Bartek Lisek.
Taki mechanizm jest niezwykle pomocny, gdy sytuacja restauratora wymaga terminowego regulowania rosnących zobowiązań, szczególnie w sytuacji, gdy pomoc państwa, która miała trafić do restauratora, ugrzęźnie w trybach biurokratycznej machiny lub nie nadejdzie nigdy. A to, niestety niezwykle częste przypadki. W tej sytuacji pomoc ze strony anonimowych darczyńców pozostaje ostatnią deską ratunku.