- Adam Chrząstowski. Fot. materiały prasowe
Otóż w regulaminie napisano, że konkurs ma na celu promocję rodzimych kultur kulinarnych uczestników. Narzucane są produkty oraz charakter dań – temat na talerzu i temat na platerze, jednak każdy z zawodników ma być swoistym ambasadorem własnej tradycji. Mądry Paul Bocuse doskonale wiedział, tworząc międzynarodowy konkurs, że nic nie wyjdzie z nakłaniania Japończyków lub Ekwadorczyków do gotowania francuskich potraw. Francuzi, chociażby na poziomie gospodyni domowej, zawsze będą po prostu autentyczni. Doskonale widać to na platerach, bo tutaj pojawiają się regionalne elementy nie tylko kulinarne, ale także architektoniczne i wzornicze.
W ostatniej edycji akcenty narodowe były bardzo mocno widoczne w pierwszej części konkursu, w której na talerzu miał się znaleźć trzydaniowy posiłek dla dzieci. Obowiązkowe było użycie dyni i jajka, a poza tym dodatki miały być wegańskie. Trudne wyzwanie. Szczególnie gdy dla wielu kucharzy dzieci to najtrudniejsi goście. Od kilku lat w konkursie dominuje Skandynawia i tak było ostatnio, bo pierwsza była Dania, a po niej Norwegia. Miejsce łapiącej ostatnio zadyszkę Szwecji zajęli tym razem rozwijający się bardzo dynamicznie Węgrzy. Okazuje się, że organizacja w dość krótkim czasie dwóch selekcji kontynentalnych przez naszych bratanków przyniosła im świetne rezultaty.
Menedżerskie talenty Zoltana Halvasa w połączeniu z konsekwencją i ambicją Tamasa Szella wydźwignęły Węgry do czołówki Bocuse d’Or, a Budapeszt jest postrzegany jako miejsce wyjątkowe kulinarnie. Sypią się gwiazdki Michelin i kraj ten – chyba jako jedyny z byłego bloku sowieckiego – szybko dobił do zachodniego poziomu. Oczywiście za wszystkim stoją pieniądze, a konkretnie możliwość ich pozyskiwania przez krajowe akademie. Abstrahując od polityki, węgierski rząd szczodrze łoży środki na przygotowania, co w bardzo widoczny sposób przekłada się na promocję kraju.
Z drugiej strony, obserwując start ekip z Australii, Korei, Peru czy Ekwadoru, uświadomiłem sobie, że z racji odległości oni to dopiero musieli mieć koszty, chociażby transportu! Wyniki ekip spoza Europy nie są spektakularne, jednak ja na długo zapamiętam zawołanie bardzo aktywnych kibiców z Afryki – „Mauritius is delicius”. W drugą stronę działa to tak, że finał konkursu oraz odbywające się w tym czasie targi spożywcze Sirha Lyon to jedne z najważniejszych wydarzeń w mieście. W hotelach ceny pokoi szybują, a w restauracjach nie sposób znaleźć miejsce bez rezerwacji. W lokalach gastronomicznych rzadko spotyka się dania z innych krajów, a nawet fusion. Wydaje mi się, że to dzięki Paulowi Bocuse Lyon cieszy się mianem kulinarnej stolicy Francji.
Nasuwa mi się końcowa sentencja: „Myśl globalnie, działaj lokalnie”. Starajmy się dążyć do światowego poziomu, lecz realizujmy to u nas i naszymi rękami. Nic nie odbywa się bez wsparcia. Potrzeba zaangażowania instytucji rządowych oraz samorządów jest tutaj oczywista. Mam nadzieję, że nasi włodarze spojrzą kiedyś dalej niż na własną miedzę i w perspektywie dłuższej niż koniec politycznej kadencji. Bo mamy się czym chwalić!