Miejsca

Restauracje J: Jana Paszkowskiego - jak przetrwać, tworząc śniadania i lunche

Otwierając swą pierwszą restaurację przed czterema laty Jan Paszkowski postawił na śniadaniowo-lunchową ofertę z domyślnie wegańskim menu. Lokal z szyldem J: nie tylko przetrwał pandemię, ale doczekał się dwóch kolejnych miejsc. Najnowsze działa na Żoliborzu.
Podziel się
Jan Paszkowski – muzyk z wykształcenia i kucharz z zamiłowania – dał się poznać szerokiej publiczności jako uczestnik pierwszej edycji programu Masterchef. Dziś posiada trzy restauracje, które dobrze sobie radzą w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Termin „nie da się” dla niego nie istnieje. Jego zdaniem, czasem należy jedynie poczekać, by móc osiągnąć założony cel.

Trzy restauracje i jedna litera
Po występie w programie Masterchef Jan Paszkowski prowadził krótko własny lokal z zapiekankami, potem był szefem kuchni w warszawskiej śniadaniowni Bułkę przez Bibułkę, odbył także staż w restauracji Jamiego Olivera w Londynie.

Od tamtego czasu udało mu się otworzyć w stolicy dwie restauracje – na Wilanowie i Żoliborzu – oraz działający na potrzeby kuchni cateringowej punkt na warszawskim Powiślu. Ten ostatni przygotowuje menu na plany filmowe, sesje zdjęciowe czy eventy. W przyszłości prawdopodobnie zamieni się także w pełnoprawny lokal. Wszystkie te miejsca działają pod najprostszą z możliwych, bo składającą się zaledwie z jednej litery nazwą – J:. Proste chwytliwe logo przedstawia czarne “J” i dwie kropki symbolizujące klucz basowy. To ukłon w stronę muzycznej przeszłości właściciela.

– Logotyp powstał z myślą o moich potrzebach, gdy jeszcze nie miałem swojej restauracji. Parokrotnie przygotowywałem wtedy menu na eventy, gotowałem swoje dania na wesela. Potem pojawiła się myśl, by otworzyć restauracje. Litera „J” jest charakterystyczna, chwytliwa, zapada w pamięć.  Nazwa “Jotka” się przyjęła, choć niektórzy mówią, że idą do restauracji “dżej” – śmieje się Jan Paszkowski.

Trudne początki
Pierwsza restauracja J: powstała na osiedlu Miasteczko Wilanów. Lokal położony z dala od centrum miasta, w specyficznej lokalizacji, docierał przede wszystkim do okolicznych mieszkańców. W „normalnych” okolicznościach takie położenie mogłoby okazać się przeszkodą w rozwoju, ale w pandemicznym roku 2020 słowo „normalność” zniknęła na dwa lata z naszych słowników.

– Nie mieliśmy łatwych początków. Dzięki ciężkiej pracy, determinacji i wkładaniu całego serca w to, co robimy, udało nam się rozwinąć. I wtedy przyszła pandemia oraz zamrożenie gospodarki. Osiedlowa lokalizacja nagle okazało się zaletą, bo całe centrum Warszawy w tamtym czasie było wymarłe, a na osiedlu kilkanaście tysięcy osób pracowało zdalnie, zamkniętych w domach na home office – wspomina Jan Paszkowski.

Pierwsza restauracja J: powstała na osiedlu Miasteczko Wilanów. Zdjęcie: Przemysław Ziemichód
Pierwsza restauracja J: powstała na osiedlu Miasteczko Wilanów. Zdjęcie: Przemysław Ziemichód
Śniadania i lunche

Kluczem do sukcesu okazały się śniadania. Jeszcze przed wybuchem pandemii, J: dało się poznać jako miejsce słynące ze swoich francuskich tostów, które stanowiły bazę dla porannych zestawów.

– Oferowaliśmy śniadania, które serwowane były tylko w weekendy, ale mieszkańcy dopytywali, dlaczego nie podajemy ich przez cały tydzień. Nie chcieliśmy się upierać i ostatecznie śniadania okazały się strzałem w dziesiątkę. Teraz trzymamy się tego, że jesteśmy śniadaniownią z tostami francuskimi oraz lunchownią z bogatymi zestawami – mówi właściciel konceptu.

W menu poza śniadaniami, które dostępne są we wszystkich trzech lokalizacjach, znajdziemy m.in. wybór dań głównych. Wszystkie są pozycjami domyślnie wegańskimi. Każde danie na życzenie klientów może zostać rozszerzone o dodatki takie jak tofu, jajko czy mięso.

Roślinne bazy to do wyboru pieczony kalafior salsa pico de gallo, ryż jaśminowy, karmelizowana ciecierzyca i awokado lub pieczony batat, hummus, salsa verde z ogórków, jalapeńo oraz ryż brązowy. Dodatek mięsny stanowić mogą natomiast kurczak czy szarpany indyk.

Nie będzie kolejnych „Jotek”
Trzy restauracje pod szyldem J: przetrwały pandemię, działają i mają się dobrze. Czy zatem powstanie franczyza „Jotek”? Choć Janek Paszkowski nie wyklucza zaangażowania w kolejne kulinarne projekty, na pytanie o to, czy planuje stworzenie sieci „J” odpowiada: „absolutnie nie”.

– Każdy lokal jest sygnowany moim nazwiskiem i chcemy, by te restauracje były na jak najwyższym poziomie. Zbyt dużą wagę przykładamy do szczegółów, by możliwe było utrzymanie tego w formie franczyzy. Przy dwóch miejscach już jest mi ciężko, a nie chcę myśleć, co by było, gdyby „Jotki” działały również w Gdańsku, Łodzi czy innym miastach, w których nie mógłbym być przez cały rok – kończy Jan Paszkowski.



stats